piątek, 13 marca 2015

Życie kończy się w pół zdania... Gwiazd naszych wina - recenzja


Ten film chodził za mną już od dawna, ale nie było chwili lub okazji by go na spokojnie obejrzeć, a akurat on wymagał skupienia i wyczucia się w fabułę, w postaci i emocje. Zresztą nie lubię oglądać niczego na raty. Nie lubię też robić tego w samotności. Tak też korzystając z pobytu u mnie mojej ciotecznej siostry obejrzałam film "Gwiazd naszych wina". Został on stworzony na podstawie książki John'a Green.
Film, zdaniem mojego męża, jest banalną historią o miłości, o chorobie i o śmierci jakich jest wiele. I po części ma rację.  Fabuła filmu była prosta i od razu było wiadomo, że będzie miłość, choroba i śmierć. Ogółem mówiąc - nudy, film dla rozmarzonych nastolatek. Sam opis i okładka to mówi. Ale nie dla mnie. Może dlatego, że jestem kobietą. Zaraz potem w ruch poszła książka. Warto!

Film poruszył we mnie każdą nić emocji. Śmiałam się, cieszyłam się,  płakałam na przemian. Razem z bohaterami przeżywałam radość,  smutek, złość, stres, ból, nadzieję, miłość, niezwykłą przyjaźń, śmierć. Razem z nimi spełniałam ich marzenia. Razem z nimi się zakochiwałam. Razem z nimi przeżywałam chorobę i trzymałam kciuki by im się udało. Razem z nimi cierpiałam.
Film był bardzo realny i wydawał się być opowieścią, która dzieje się obok nas. Dlatego siedzi mi w głowie tak długo. 

Cała akcja trwa w Ameryce i w Amsterdamie. Głównie bohaterowie są świadomi, że umrą i może to nastąpić w każdej chwili. Przez większość filmu wydaje się, że tylko jedno z nich nie ma zbyt wielkich szans na długie życie. Odbywają wspólną podróż, spełniają swoje wspólne marzenie przy okazji odkrywając coś bardzo ważnego. On optymista. Ona realistka. I przyjaciel przeżywający rozstanie z dziewczyną. Każde z nich chore na raka. Oraz w tle rodzice: kochający, wspierający i walczący o każdą sekundę życia i szczęścia swoich dzieci.

Książka jest mocniejsza od filmu. Troszkę różni się od ekranizacji, ale akurat to działa na korzyść.

Polecam z całego serca. W szczególności, gdy mamy wątpliwości co do własnego życia, kiedy zaczynamy zapominać o tym co ważne,  o tym co już mamy. Zarówno film jak i książka idealnie ukazuje to, że naprawdę nie wiele nam potrzeba i jak wiele mamy. Dlaczego nazwałam wpis "Życie kończy się w pół zdania"? Odpowiedź znajdziecie w filmie.


4 komentarze:

  1. Pięknie to napisałaś.
    Film i książka są zapewne rewelacyjne i godnie owacji na stojąco.
    Wiele dobrego słyszałam na ich temat, ale sama osobiście nie podejmuję się ani przeczytania, ani obejrzenia filmu. Po przeczytaniu recenzji ryczałam, więc boję się co by było potem.
    Za bardzo wszystko przeżywam.
    Ściskam mocno i życzę spokojnego weekendu! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Film obejrzałam jakiś czas temu - piękny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy film na którym nie potrafiłam opanować łez...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sposób było je zatrzymać... To było zbyt realne zbyt namacalne..

      Usuń

Bardzo dziękuję za każde najmniejsze słowo. Proszę, nie bójcie się szczerości. Ściskam gorąco :)