środa, 10 sierpnia 2016

#migawki czerwiec, lipiec, sierpień

W ostatnim czasie trudno złapać mi chwile dla siebie. Praca, dom i inne obowiązki skrupulatnie wypełniają mi każdą minutę. Zaczyna pomału doskwierać mi fakt, żeby zrobić coś tylko dla siebie muszę wcześniej wstać lub później położyć się spać. Jestem wyczerpana. Ale pozytywnie. Ostatni miesiąc, choć zwariowany, był chyba najbardziej pozytywny od paru lat. Źle to brzmi, ale tak to czasem bywa. Nie układało się, co i rusz coś się psuło, i nie było widoku na żadną poprawę. Dziś jest dobrze. Nie ze wszystkim, ale jest dobrze.



Bardzo ważną datą dla nas był 23 czerwca. Data naszego poznania się i rocznica ślubu. Ten rok szczególnie dał nam w kość. Było wiele burz i zawieruch, często niestety wynikających z naprawdę błahych powodów, ale przetrwaliśmy i chyba śmiało można powiedzieć, że nie ciągniemy, a prowadzimy wóz razem. Zaczęliśmy więcej ze sobą rozmawiać i tworzyć wspólne cele. Mam nadzieję, że dalej będzie tylko lepiej. Oboje mamy swoje natręctwa, które trzeba zmodyfikować lub przynajmniej nauczyć się przymykać na nie oko.


Czerwiec choć burzliwy zawodowo pozwolił mi złapać parę naprawdę głębokich oddechów. Poszły w ruch książki, przeprosiłam się z szydełkiem i znalazłam czas oraz energię by skupić się na relacjach rodzinnych. Miałam sporo czasu by przemyśleć swoje porażki i sukcesy, uspokoić swoje negatywne emocje i w końcu zmienić nieco nastawienie do wielu spraw. To bardzo mi pomogło w decyzjach jakie podejmowałam zaraz potem. Udało się rozwiązać wiele konfliktów. Udało się zacząć od zera, bo niestety, ale w tym czasie troszkę upadłam, co prawda nie na same dno, ale zawodowo myślałam, że jestem skończona, rodzinnie, że coś się kończy. A jednak uniosłam się i to całkiem pozytywnie.


Znalazłam też troszkę czasu na sport. Łaskę poszły rolki, skakanka i rower. Wszystko w towarzystwie muzyki Jack'a White, The White Stripes, U2, Queen lub Sade. To był pewnego rodzaju motor napędzający do działania. Teraz chwilowo znów przerwa, ale dzięki temu zaczęłam więcej myśleć o swoim ciele, o prawidłowej postawie i żywieniu.  Z ciałem idzie mi ok. Gorzej z wyzbyciem się fast foodu z życia i regularnym jedzeniem. Niestety, u mnie w pracy czasem nie ma chwili na przerwę na jedzenie więc łapie się coś szybkiego w czasie kiedy akurat można. To nie fajne.


Koniec czerwca skończył się poważną infekcją z własnej głupoty, która mogła się skończyć operacją i kosmetyką paznokcia i wału paznokciowego, ale na szczęście skończyło się tylko na jednej wizycie u chirurga i mega silnym antybiotykiem. Teraz już wiem, że cążki trzeba dezynfekować przed każdym użyciem, mimo że zawsze je myłam i tylko ja ich używam. Woda nie wystarczy, szczególnie jak ma się słabą odporność. Oraz co najważniejsze nie wycinać sobie skóry. Troszkę zbyt dobry pedicure chciałam sobie zrobić. Zastrzał zmienił się w zakażenie. Ciężko było chodzić, o założeniu butów nie wspomnę. Na szczęście udało się bez większych zabiegów. 


Ostatnie wielkie wyzwanie, jakie sobie wyznaczyłam, to narzuta na łóżko do córy. Zaczęłam ją robić z sznurka bobbiny na drutach. Jest to dla mnie meksyk. Druty są piekielnie nie wygodne i na początku praca nimi była oporna, bo działałam nimi jak szydełkiem, a to co innego. Teraz już dobrze. Mam nadzieję, że w tym roku ją skończę. Jest to bardzo duży projekt. Narzuta ma mieć 220 x 120 cm. Z założenia ma być mięsista i ciężka. I już wiem, że taka będzie. Jestem zaskoczona miękkością włóczki i wydajnością. Na pewno pójdzie mi 10 bobbiny po 120 m, a początkowo zakładałam, że 15 to będzie minimum.

U nas jeszcze wiele wydarzeń, z których można było książkę napisać, ale już sobie odpuszczę. Mam nadzieję, że nie zanudziłam i nie długim czasie znajdę czas na bardziej konkretny wpis.

Pozdrawiam :)

1 komentarz:

  1. Przesyłam życzenia z okazji rocznicy - spóźnione, ale szczere.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każde najmniejsze słowo. Proszę, nie bójcie się szczerości. Ściskam gorąco :)